temu nic nie dadzą, a kto mądry i interesy swoje zna, temu będzie „wszystko...”
W téj chwili, przed karczmą ozwał się turkot kół i dało się słyszéć wołanie:
— Mikołaj! Mikołaj!
Żołnierz zerwał się i pobiegł ku drzwiom, ku którym pocisnęli się téż gromadnie i chłopi. Wszyscy hurmem wtłoczyli się przed drzwi karczmy, przed któremi, na bryczce założonéj parą tłustych koni ekonomskich, siedział Kaprowski. Z twarzą zanurzoną w futrzanym kołnierzu i głową nieruchomą rozmawiać zaczął z Mikołajem o jakimś synu jego, Jurku, który, jak można było wnosić, za lokaja u niego służył.
Na chłopów, którzy bryczkę jego otoczyli, ani patrzał. Ci błagali go, aby z bryczki wysiadł i wszedł do karczmy.
— Jaśnie wielmożny panie — zaczynał Pawluk — na minutku tylko wejdźcie... pogadamy...
— Na minutku! — jękliwie powtarzali inni.
— Nie opuszczajcie nas, jaśnie wielmożny panie! nie gniewajcie się na naszę głupotę... — siwą głowę aż do koła bryczki chyląc, prawił stryj Jasiuk.
— Ale! nie gniewajcie się! — huczał i jęczał chór.
Nakoniec Kaprowski zwrócił ku nim twarz, błyskającą błękitnemi szkłami.
— Moi kochani — rzekł — skoro nie ufacie mi
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.