Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

i powiedzieliście wczoraj, że dalszych kosztów interesu ponosić nie chcecie, róbcie, jak się wam podoba. Idźcie sobie do innego. Inny może będzie wam tańszy. Przyślijcie tylko kogo po papiery swoje.
Mówił to bardzo z góry, zimno, ale chuda twarz jego drgała nerwowo, a wargi układały się w zarys zgryźliwy i niespokojny. Z łatwością przeniknąć było można, że w głębi swéj istoty drżał trochę i myślał: „A nuż naprawdę pójdą do innego!” Na sekundę, z za szkieł, przenikliwie zatopił wzrok we wzroku Mikołaja. Ten uśmiechał się nieznacznie ale znacząco.
— Niech już jaśnie wielmożny pan daruje im tę głupotę — przemówił — oni nic nie rozumieją...
I zwracając się do chłopów, zapytał:
— No prauda, że wy nic nie rozumiecie?
— Nie rozumiecie, jaśnie wielmożny panie, nie rozumiecie — kłaniając się, odpowiedzieli wszyscy prócz Pawluka, który nie chciał przyznać się do tego, że nic nie rozumié, i nawet zuchwale nieco hadwokata za rękaw od surduta pociągał.
— Wysiądźcie, panie — mówił — hrosze przynieśliśmy, ziemi swojéj Dzielskamu nie damo, zginiem a nie damo...
— No — rzekł Kaprowski, na bryczce stając — już tylko na prośby Mikołaja...
Wtedy zaczęli wysadzać go z bryczki i do karczmy wprowadzać. Podstawili mu pod łokcie swoje