do swego stryja Pawluka. Parę dni temu jeszcze rozmawiał z nim zgodnie, prawie przyjaźnie. Nie był nawet pewny, kto z nich obu w dawnym sporze miał słuszność. „Może moja prauda była, a może jego, niech go Bóg sądzi!” mawiał. Pawluk ze swéj strony nie był dla niego złym. Co tam było dawniéj to było, ale potém, swatem mu był do ogrodnikówny Heleny, dzieci do chrztu trzymał i parę razy w małych kłopotach dopomagał. Dziś zmieniło się wszystko. Jasiuk, z kąta, w którym był zasiadł, ścigał stryja spójrzeniem chmurném i złém, a teraz przed adwokatem stanąwszy, nieśmiałość jaką uczuwał, nienawiścią przezwyciężał. Co innego było z Krystyną. Ta przed tak dostojnym panem znalazłszy się, formalnie struchlała. Ręce pod piersiami splotła i oczy pełne łez w Kaprowskiego wlepiając, płaczliwym głosem mówić zaczęła.
— Ni mnie, jaśnie wielmożny panie, drużki na dzieży sadzały, ni mnie do ślubu śpiewały...
Wtedy Jasiuk usuwając ją, naprzód wystąpił.
— Ja jaśnie wielmożnemu panu i jéj i swój interes opowiem...
Krystyna zlękła się, że Jasiuk źle opowiadać będzie, a ztąd wyniknie szkoda dla Pilipka. Z kolei odpychając go, zawołała.
— Dziewiętnaście lat synków ja swoich hodowała, pracowała, horowała, z postem jadła...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.