Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

duszę; nastał czas bronienia się od ostatecznéj nędzy, wewnętrznego wściekania się przeciw losowi, namiętnych pożądań lepszego losu, głuchych zawiści, nizkich ukłonów, niewolniczego gięcia karku pod płot wszelki, byle pod nim przeleźć. W lat dwanaście po zrzuceniu szkolnego mundura, Ludwik nie miał już matki i służbę biurową opuścił. Uczynił to dobrowolnie, w skutek wyrachowań i planów obmyśliwanych w ciemne noce, wypieszczanych w sercu, przegryzaném jadami gniewów i żalów. Uczyniwszy to, stanął na bruku miejskim jako członek tego najposępniejszego i najdziwniejszego proletaryatu, który w eleganckich surdutach i glansowanych rękawiczkach, z podniebieniem łakomém wszystkich przysmaków życia, nie posiada pod stopami żadnéj piędzi ziemi, w rękach żadnego narzędzia pracy, ani materyalnego ani moralnego gruntu, nic, prócz rozszalałych instynktów życia, prócz tych skłonności i upodobań, które kiełkują z pod kamieni miejskiego bruku i w opylonych albo błotnistych zaułkach miasta.
Takim proletaryuszem uczuwszy się, Kaprowski nie doświadczył przecież trwogi. Zupełnie szczerze mniemał, że w ręku swém posiada fach, którego nawet mienił się mistrzem. Dobra pamięć i wieloletnia praktyka biurowa, wspomożona wspomnieniami, które zachował z dzieciństwa, pozwoliły mu wytworzyć w głowie bogaty spichrz ustaw, procedur, najzawilszych ścieżek i najciaśniejszych przesmyków pra-