W pół godziny potém, ubrany już zupełnie do bawialni wszedł. Był jak zwykle wystrojony, błyszczący łańcuchem, pierścionkami i złotą oprawą binokli, z chustki do nosa rozchodził się mocny zapach perfumy. Jurek wyniósł za nim kapelusz, cylinder, czyszcząc go po drodze rękawem podartego spencera. Na dnie kapelusza spoczywały glansowane rękawiczki.
Kaprowski stał chwilę przy biurku zapominając o wczoraj poszukiwanym i nieznalezionym dokumencie jednego z klientów i o wytaczającéj się dziś w sądzie sprawie jego. Myślał nad czémś dosć długo, potém siadł na fotelu z wysoką poręczą i prędko napisał dwa listy jeden bardzo krótki, na zwyczajnym, listowym papierze, drugi daleko dłuższy, skreślony na arkusiku woniejącym i przyozdobionym jakiémś romantyczném godłem, kwiatkiem czy gołąbkiem. Włożywszy listy te w koperty i zaopatrzywszy je w adresy, krzyknął tak donośnie, jak gdyby apartament jego składał się z dziesięciu pokojów:
— Jurek!
— W ten moment! — również donośnie i bardzo cienko odkrzyknął chłopak i jednocześnie wpadł do bawialni. Kaprowski bystro spojrzał mu w oczy.
— W ten moment — rzekł — polecisz mi do Hrynek, do ojca swego!
— Rozumiem, proszę pana, rozumiem! z nogi na nogę niecierpliwie przestępując, mówił chłopak.
— Oddasz ojcu ten list...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.