sołdata przesuwały się tęskne, czułe, rozkochane, a czasem pożądliwe i srogie. Gdy wstawał z progu i z głośném westchnieniem członki swe wyciągał, ramiona jego zdawały się wydłużać i wyprężać tak, jak gdyby tę trójkątną płachtę ziemi zagarnąć, zwinąć i do piersi przycisnąć pragnęły. Ludzie powiadali, że stanie się ona wkrótce własnością Mikołaja, bo Dzielscy szumnie sobie żyli i nie jednę już okrainę majątku swego różnym ludziom sprzedali...
W porze zbierania siana i plecia lnu i pszenicy, Mikołaj bez szynela, w majtkach i koszuli tylko, bosy, motyką okopywał w ogrodzie swym duże już rostki kartofli. Inni ludzie robili to małą soszką, jednym koniem założoną. Ale jemu żal się Boże, szkapisko po to ze stajenki wyciągać. Ile on tam tych kartofli sadził? Ćwierć morga, nie więcéj, drugą połowę ogrodu Ulanka zasiewała burakami, marchwią, makiem, lnem i konopiami. Ot tam z tamtéj strony klina, pod lasem, pyszny był kawał ziemi na kartofle... ze dwa morgi, albo i więcéj... ale to jeszcze do Dzielskich należało. Więc pół morga kartofli okopywał ręcznie, motyką, a przysadzista i czerwona Ulanka, na zielonéj miedzy siedząc, buraki pleła. Nad pochyloną głową dziewki wyrastał słonecznik i z wysokiéj łodygi wielką, żółtą twarzą, na tle błękitnych obłoków świecił. Ulanka głowę podniosła na drogę, która z chaty wywijała się białym, długim szlakiem, popatrzyła i zawołała:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.