— A ty, baba, co myślała? Że w takiém wielkiém mieście, taki ważny interes, za głupie kilka groszy można zrobić? Ot nietylko co, ale jeszcze i pan hadwokat sam swoich pięciu procentow nie wzioł... jej Bohu, nie wzioł... Wszyściuśkie oddał... A to sprawki, a to sztemple, a to świadectwa od doktorów, że chory, a to temu w rękę wsunąć, a to tamtemu... tak i hrosze rozeszli się, wiadomo okrągłe, a teraz co z tym haficerem zrobić? Można zrobić, ale znou hroszy trzeba... można i nie zrobić, to i cóż? Wielka bieda! Pomandruje sobie Pilipek tam, hdzie i ja był... Oj, oj! wielka parada! Poleży sobie tak jak ja w łazarecie na żółtą trascę, i osypie jego tak jak mnie wysypka taka duża jak bób, ruki sobie odmrozi tak, że popuchną mu jak poduchy, albo uszy mu zgniją od téj wysypki i poodpadają... Albo ja na takie rzeczy nie patrzał? To i co? Wielka bieda! Może i wyżyje, a jak nie wyżyje, to zamrze... i kości jego jéj! jéj! daleko pogrzebią... Kruki tylko i wrony na mogiłkę jego zlatywać będą, a ty nad nią nie zapłaczesz, bo nie zobaczysz jéj nigdy. Wielka tobie bieda!
Krystyna stała, jak w ziemię wryta. Walka wewnętrzna malowała się na jéj twarzy, przez uwypuklenie się zmarszczek na czole i silne zaciśnięcie wązkich, bladych warg. Policzek na dłoni wsparła i w ziemię patrzała. Po chwili, cicho, jakby do saméj siebie, mówić zaczęła:
— Bladzieńki był i delikatny taki od urodze-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.