jeżdżenia jego do Wólki, w któréj mieszkała Krystyna, i ile razy zabawił tam dłużéj nieco... cóż? no, nic tak szczególnego: — miotła! Dziś zaś zajęcia miał wiele i późniéj, niż zwykle, do domu wracał. Spieszył więc i za bramą miał już konika do pełnego kłusa wypuścić, gdy z za stodoły wysunęła się i drogę mu zaszła Krystyna. W letnim, przezroczystym zmroku poznał ją od razu. Nie mogła zjawić się bardziéj nie w porę. Gdy jednak półgłosem zawołała: „Panie, panie, poczekajcie kryszkę!” wstrzymał konia i szorstko trochę odezwał się:
— Dobry wieczór, Krystyna! No i czegóż tam znowu chcesz?
Nie starała się pomówić z nim na folwarcznym dziedzińcu, lecz tu mu zachodziła drogę, dlatego, że wstydziła się rozmawiać z nim przy ludziach. Lata biegły, twarz jéj starzała się, córki jego i jéj synowie dorośli, — darmo! Wstydziła się — i koniec! Zdawało się jéj, że nietylko ludzie, ale drzewa i ptaki na drzewach śmiały-by się z niéj, wrzeszcząc: „Porzucił! wziął i porzucił! Z dwoma bębnami porzucił, a baba jeszcze goni za nim!” A ona za nim nigdy, nigdy nie goniła, odkąd ją z pod dachu swego wyprawił, a inną za żonkę pojął. Była-by raczéj pod ziemię schowała się, niż by miała za nim gonić. Tylko w sierocém jéj życiu, bez krewnych i życzliwych, z dwoma chłopcami na karku, zdarzały się okoliczności takie, w których potrzebowała opieki albo rady,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.