Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

On konia do szybkiego kłusa wypuścił i tęgo trzymając się siodła, przy słabnącym wciąż tentencie kopyt końskich, w coraz gęstszym zmroku oddalał się i znikał. Ona z policzkiem na dłoni wspartym, stała na tém samém miejscu, na którém z nim rozmawiała; ku gwiazdom, których wiele zaświeciło już na niebie, oczu nie wzniosła. O, nie! W ziemię patrzała, w ziemię zmoczoną rosą, jak łzami, w ziemię, z któréj wyrosła jak trawa samotna, ludziom do deptania, wstydowi i troskom na pokarm. Wspomnienia, które na dnie jéj duszy, pod grubą warstwą trosk, wstydu i pracy wiecznie sobie popłakiwały, teraz, przy słabnącym wciąż tentencie kopyt końskich, rozpłakały się rzewnie. W ziemię wpatrzone jéj oczy suche były, ale pod grubą koszulą, w piersi zapadłéj kroplami krwi rozpłakała się rana niezgojona. Kilka razy cicho powtórzyła:
— Jedźcie, panie, szczęśliwie! Jedźcie, panie szczęśliwie! jedźcie szczęśliwie! Z Bogiem!
Było to coś nakształt słów przebaczenia i błogosławieństwa.
Nagle pomiędzy wzrokiem jéj i ziemią przesunęła się twarz młodego chłopca, otoczona włosami po żołniersku ostrzyżonemi, bladawa, ściągła, z oczyma podobnemi do kwiatów lnu. Nic, tylko przesunęła się, smutna, trochę do płaczu skrzywiona i kawałek żołnierskiego szynela zaświecił metalowym guzikiem. Krystyna porwała się z miejsca, ku czworakowi pę-