Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

jęła ją ramionami i z ziemi podniosłszy, chwiejącą się, ledwie żywą ku gankowi prowadziła.
— Ależ bo durna jesteś! — podtrzymując ją i w czoło całując, szeptała — no, durna, żeby tak zupełnie uwierzyć...
— Róziu! — szepnęła Karolcia — on jest ideałem moim... aniołem...
— Niech go dyabli porwą! — sarknęła siostra i przyśpieszając kroku, dodała: — Uciekajmy od mamy... drzwi pokoju naszego na klucz zamkniemy, żeby nie wpadła, i opowiész mi wszystko...
Łzami szczerego współczucia zalane jéj oczy zaświeciły ciekawością. Madzia tymczasem biegała po folwarku, do czworaków, obór i stodoły zaglądając i do spotykanych ludzi krzycząc:
— Gdzie pan? gdzie pan?
We wzburzeniu swém zapomniała, że mąż pojechał do radcy na sesyę ekonomów i wrócić miał ledwie wieczorem. Parobcy i żony ich wzruszali ramionami, szepcąc pomiędzy sobą, że Bahrewiczycha ze wszystkiém już zwaryowała. Istotnie, w wielkim bólu swym, zmieszanym z większym jeszcze gniewem, miała pozór waryatki. Wpadłszy do domu, Bóg wié co uczyniłaby z Karolką, ale Rózia zamknęła się z siostrą na klucz i przez zamknięte drzwi niezmordowanie, całe dwie godziny z matką parlamentowała. Parlamentowanie to nie było wcale podobném do tych, które odbywają się w zgromadzeniach pra-