wodawczych różnych państw europejskich. Zamieniane słowa, gesty i dźwięki głosów były tam wcale inne; skutek przecież nieustraszoności Rózi był ten, że po dwu godzinach Madzia przestała trząść drzwiami, łajać i krzyczéć, a osunąwszy się na ziemię pod progiem, błagać zaczęła Rózię, aby jéj Karolcię choć na moment pokazała.
— Może ona już nie żyje... — szlochała — Jezusie Chrystusie! może łotr ten zabił ją już zupełnie...
— Karolcia ledwie żyje! — odkrzyknęła Rózia — i jak mama dręczyć ją będzie, umrze zaraz... z pewnością...
— Róziu! Rózieczku! puść-że ty mnie do niéj! Ona nic od rana nie jadła... Oj, biedactwo moje, biedactwo moje! Trzeba jéj trochę pontaku dać! Otwórzcie drzwi, bo, jak nie, Jezusie Chrystusie! zawołam parobków i wyłamać każę... Co to, czy ty mi bronić będziesz własne dziecko zobaczyć i pocieszyć?
Teraz Rózia wiedziała, że bezpiecznie już drzwi otworzyć było można. Po fazie bezgranicznego gniewu nastąpiła faza bezgranicznéj czułości. Przez otworzone drzwi Bahrewiczowa do pokoju córek wpadła i Karolkę, która przed nią na klęczki osunąć się chciała, w potężne ramiona schwyciła. Dziewczyna była istotnie w stanie litość budzącym. Bahrewiczowa płacząc, sapiąc, jęcząc, nad ziemię ją pod-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.