I biegnąc ku stajni, kijem w powietrzu groźnie wywijał.
Kiedy tak działo się w Leśnéj, w chacie Mikołaja Jurek zupełnie już po doznanéj dziś nieprzyjemności pocieszony, wesoło używał przyjemności wiejskich. Pomimo przyśpieszającéj dojrzewanie jego edukacyi, którą otrzymywał na służbie u Kaprowskiego, dzieckiem był jeszcze. Plecy i policzki boléć go nie przestały, ale nie zważał na to. Zdjąwszy buty, dosiadł oklep gniadéj klaczki, którą brat starszy od pługa odprzągł, i hasał na niéj po drodze, ku wielkiéj uciesze Ulanki, która z otwartą gębą przed chatą stała, przypatrując się tym konnym popisom młodszego brata. Starszy, żyto na nasienie w stodółce młócił. Wtém z pola, od strony szarzejącego pod lasem folwarku Dzielskich, dało się słyszéć wesołe i głośne gwizdanie, a niebawem ukazała się postępująca miedzą, wysoka i cienka, guzikami szynela zdaleka na słońcu błyszcząca postać Mikołaja. Drogę sobie od dworu Dzielskich do chaty skracając, szedł miedzami i na cały szeroki łan wygwizdywał hulaszczą, żołnierską piosenkę. Radość i tryumf biły mu z długiéj, bladéj twarzy i z małych świecących oczu. Zbliżając się ku chacie, ujrzał starszego syna, z cepem w ręku stojącego we wrotach stodółki, Ulankę karmiącą wieprzaka i Jurka prowadzącego za uzdę ku stajence gniadą klaczkę, za którą, w poskokach i z donośném rżeniem biegło źrebię.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.