cie, mamo, to wyratujecie mnie, a kiedy nie zechcecie, to nie wyratujecie. Antosiek zdrów i silny, hrosze swoje miéć będzia, a u mnie już i teraz ani hroszy, ani siły w żywocie niéma. Pójdę na skraj świata, taj przepadnę!”
Siadła na kamieniu, bo od wielkiéj walki serdecznéj nogi jéj osłabły. Na rozległe ściernisko spływał zmrok, pod zciemniałém niebem błyskały gwiazdy, wonie ziół polnych i usychającéj słomy napełniały powietrze, w którém téż, zdala, zdala od chaty Mikołaja, płynęły tony trąby przeciągłe, smętne, wołające, wołające...
Tak tam zkądciś, od skraju świata, żołnierska trąba na Pilipka wołała: pójdź tu od matki i rodzonéj wioski! pójdź tu na smutek! pójdź tu na męki! pójdź tu na marne zginienie!
A on idzie szerokim światem, cudzym światem gdzie sołdacik młody, bladzieńki i jak topola smukły, i oczyma do kwiatów lnu podobnemi... Trąba go woła, a on idzie... Ojca nie znał, ale na matkę ogląda się i mówi: „Nie ratowaliście mnie, mamo, oj, nie ratowaliście mnie sierotę, ojca nie znającego!...
A ot i wrony i kruki czarne chmurą zawiesiły się nad mogiłką daleką, nad mogiłką żółtą, bez krzyżyka i trawki... Zawiesiły się chmurą wielką wrony i kruki czarne nad mogiłką bladzieńkiego chłopca, sołdacika młodego, i kraczą, kraczą, kraczą... A trąba żołnierska gra i gra, gra i gra... do matczynego
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.