Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

— Aj! aj! pełno! — odkrzyknął Jurek, przyjemnie łagodnością pana swego zadziwiony.
Kaprowski siadł na łóżku.
— Któż tam taki?
— Jankiel szlachcica jakiegoś z papierami przyprowadził...
Kaprowski uśmiechnął się. Już kiedy Jankiel kogo przyprowadzi, to zawsze coś nie do pogardzenia!
— Pawluk Harbar z Hrynek i ta baba z Wólki, Krystyna, czy jak ona tam nazywa się, przyszlić już dawno i czekają...
I to dobrze, wyśmienicie nawet, że ci chłopi przyszli sami. Znaczyło to, że tym razem życzą oni sobie obejść się bez pośrednictwa Mikołaja, i to, że przyniesione pieniądze wręczą wprost jemu. Więc nie będzie potrzebował połowy ich oddawać zaraz sołdatowi. Ho, ho! sołdat mądry, ale chamy tym razem wyprowadzili go snadź w pole! Sami przynieśli pieniądze!... Jedna tylko bieda, że zapomniał zupełnie, kto to ta baba z Wólki i jakim być mógł ten interes, za który mu pieniądze przysyłała i przynosiła. Tu Jurek o kilka kroków odskoczywszy od łóżka, po paru sekundach milczenia, usta sobie dłonią przysłaniając, ze szczególną mieszaniną trwogi i filuterności, odpowiedział:
— Ten... proszę pana, przyszedł... z Leśnéj... Bahrewicz!
Kaprowski głośno zawołał: