— Masz dyable tabakę!
Policzki i ręce drgać mu zaczęły.
Ubierać się zaczął, ale czynił to bardzo powoli, w głębokiém zamyśleniu pogrążony. I rzecz dziwna! Ubierał się tak starannie i wykwintnie, jakby miał wnet udać się na bal jakiś. Fraka tylko i białych rękawiczek nie włożył, ale w stosach odzieży swéj przebierał długo; bieliznę wziął na siebie najpiękniejszą, tużurek najnowszy, oblał się najwyszukańszą perfumą, przód koszuli i mankiety spiął naśladującemi rubiny szkiełkami.
— Czy uprzątnąłeś salę? — zapytał Jurka.
— Sala jak szkło! — odparł chłopak. — Stara Justyna wszystko wczoraj wytrzepała, wymyła...
Była to żona stróża, która w nieobecności Jurka obejmowała pieczę nad mieszkaniem jednego z lokatorów domostwa, i dnia wczorajszego właśnie, gdy ani pana, ani sługi w domu nie było, przez parę godzin trudniła się porządkowaniem i czyszczeniem tego mieszkania. Do oczyszczonéj i uporządkowanéj bawialni, noszącéj nazwę sali, Bahrewicz wszedł rubasznie i zamaszysto, jak człowiek zaledwie mogący gniew swój powściągnąć. O parę jednak kroków od progu stanął i szerzéj, niż zwykle, otwartemi oczyma wpatrzył się w ogólny wygląd sali. Nic równie wspaniałego w życiu nie widział. Salonik rządcy dóbr Krasnosielskich i jego bawialnia były bardzo piękne, ale co za porównanie z tą salą adwokata!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.