mój, Kaliński, wié pan, ten obywatel z waszych stron, zajął mi wczoraj cały dzień interesem swoim, który mu zresztą wygrałem... całą więc noc spędzić musiałem nad odczytywaniem aktów, które nadesłał mi klijent mój, Ziębicki, sąsiad Kalińskiego... Interes gruby, rzecz idzie o cały prawie majątek Ziębickiego... Klijent mój, Kaliński, wyjechał uradowany, zaprosił mię do siebie w jesieni na polowanie. „Zaprezentuję pana córeczkom moim, mówił, a także, sąsiadom, którzy wszyscy odtąd o pańską poradę i pomoc starać się będą...”
W ten sens Kaprowski prawił długo, prędko, płynnie, z uśmiechami, ukazującemi od chwili do chwili z za warg uwiędłych czerniejące zęby, z migotliwemi błyskami błękitnych szkieł i złotych pierścionków, z pewném niedbałéj elegancyi kołysaniem krzesła, na którém siedział, to w tył to naprzód. Bahrewicz na brzeżku kanapki siedział jak skamieniały, wyprostowany, z coraz więcéj czerwieniącą się twarzą, z oczami wytrzeszczonemi i nieruchomo wlepionemi w ugrzecznionego, świetnego i wymownego pana domu. Kilka razy krwisty rumieniec wzbił się mu z ogorzałych policzków aż na białe czoło, a nieruchome źrenice zapaliły się złością i zniecierpliwieniem; lecz kilka razy także pulchne jego wargi zwinęły się niby w kształt czerwonego pączka i mimowiednie pewno wydały świszczący dźwięk: Phi!
— Jego klijent, Kaliński, obywatel dostatni... Phi!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.