pan wziął ślub z dziewczyną, którą zbałamuciłeś i zgubiłeś, jak ostatni...
Tu powstrzymał się. Na języku miał jak ostatni łotr i wisielec! Ale nie mógł wymówić tego, za nic nie mógł. Żeby Madzia na jego miejscu była, oho! ale jakże on takiemu człowiekowi... mógł takie rzeczy... bądź co bądź był to jednak taki człowiek...
— Powoli, mój panie łaskawy, powoli... — usuwając się pod ścianę i nieznacznie zastawiając się krzesłem zaczął gospodarz domu; — taki człowiek jak ja, nie może tak sobie, jakby z pistoleta wystrzelił... ożenić się... Panną Karoliną zająłem się był istotnie... trochę może za żywo... nie przeczę... ale żenić się teraz jeszcze nie mogę... z czasem, kiedyś... nie mówię... może i do tego przyjdzie...
Bahrewiczowi krew z twarzy o mało nie wytryskiwała. Z piersi jego wydarł się rodzaj ryku, w którym złość mieszała się z płaczem.
— Na Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego! Kiedyś może! Ależ to śliczna obietnica! A co tymczasem stanie się z dzieckiem mojém! Ja chcę zaraz... natychmiast... do ołtarza... ja panu pokażę co to jest... ja pana zmuszę...
Kaprowski bardzo blady, plecami do ściany przyparty, z całéj siły trzymał poręcz krzesła, gotów w każdéj chwili podnieść je ku swéj obronie. Prostował się jednak i na ustach zachowywał w pół uprzejmy i w pół ironiczny uśmieszek.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.