Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

i łoskotowi silnéj pięści uderzającéj w niemniéj silną klatkę piersiową odpowiedział przytłumiony, ironiczny śmieszek Kaprowskiego. Bystrym rzutem oka spostrzegł zgnębienie przeciwnika i zrozumiał w części jego przyczyny; obronne stanowisko pomiędzy ścianą a krzesłem opuścił i uczyniwszy parę kroków, w obie swe małe, białe ręce ujął ściśniętą wciąż, czerwoną, jak kamień twardą, pięść ekonoma. Bahrewicz usta otworzył, wzrok w ziemię wlepił, ogłupiał i oniemiał. Przyjacielskim tedy, koleżeńskim jakby ruchem trzęsąc jego pięścią, przymilonym i trochę tylko świszczącym głosem Kaprowski mówił:
— A co to za grzeszki, kochany panie Bahrewicz, jakie to tam grzeszki przychodzą panu na myśl, że się tak w piersi bijesz i Boga Wszechmogącego na pomoc sobie wzywasz? Cha, cha, cha! Może i ja coś wiem o tych twoich grzeszkach młodości... cha, cha, cha! Wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi! Teraz właśnie przypomniałem sobie chłopkę jakąś, która mi interes pewien synka swego powierzyła... a sołdat Mikołaj opowiedział mi o niéj wszystko... Cha.. cha... cha! wszyscyśmy w jednym kierunku grzeszni... kochany panie, wszyscy a wszyscy... na tém już świat stoi, i niéma czego tak mocno bić się w piersi...
Czy Bahrewicz słuchał mowy téj? trudno było odgadnąć. Stał wciąż jak ogłupiały i niemy, z otwartemi ustami, skrzywioną twarzą, wzrokiem wbitym w ziemię.