Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chamka... — szepnął.
Kaprowski rękę jego z dłoni wypuścił i obie ręce w kieszenie ubrania wsunął.
— Panie kochany — łagodnie odpowiedział — ja państwu ubliżać nie chcę... jesteście bardzo szanowni i moja przyjaźń dla was... mój szacunek... panna Karolina jest śliczną panienką i podobała mi się nadzwyczajnie... Ale, widzi pan... niech pan tylko zastanowi się... bez gniewu... niech pan pomyśli... jeżeli pan uważał dla siebie za niestosowne ożenienie się z chłopką, to może i ja... uważa pan dobrodziéj... w takiéj saméj pozycyi znajduję się względem córki pana dobrodzieja.
Ani słowa przeciw temu! Miał racyę! Człowiek uczony, na pamięć wszystkie artykuły prawa jak rzepę gryzący, kawaler elegancki, na drodze do fortuny będący i który o takich obywatelach jak Kaliński i Ziębicki mówić mógł: moi klijenci! miał prawo pretendować do świetnéj partyi, tak, do świetnéj partyi!... Alboż on sam nie pojął Madzi właśnie dlatego, że ze stron pewnych była ona dla niego świetną partyą!... Tak, ani słowa przeciw temu. Miał racyę. Jednakże, tak znowu to wszystko skończyć się nie może... Podniósł głowę Bahrewicz i kilka razy przemówić probując, ani słowa wyrzec nie mógł. Z parobkami, chłopami i niższymi oficyalistami przez całe życie do czynienia miał i języka w gębie, ani głosu w gardle