Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

przed nimi nie tracił. Ale z tym ot... nic już nie poradzi.
— Wié pan co? — zdławionym głosem wyrzekł nakoniec; — wszystko to jest gałgaństwo... I ja gałgan, i pan gałgan, ale Madzia, to zupełnie co innego...
Zaczynał mówić z płaczem, skończył ze złością i niejaką dumą.
— Madzia tu przyjedzie! — i kijem w powietrzu wywinął. — Oho! poczekaj to zupełnie co innego!...
Wypadł z sali do przedpokoju, w którym na widok jego powstał pomiędzy oczekującemi ruch wielki. Każdy z oczekujących mniemał, że po wyjściu oficyalisty, na niego przychodziła koléj rozmówienia się z adwokatem, ale najbliżéj drzwi siedzący Harbar, zerwał się ze stołka, łokciami odepchnął żydów i szlachcica, wparł się we drzwi sam i za rękaw od siermięgi wciągnął za sobą Krystynę. Jurek ze stukiem drzwi za nimi zamknął.
Do sali chłopi wchodzili zwykle jak do kościoła, powoli, ostrożnemi krokami, ze zgiętemi nieco karkami i pochylonemi głowami. Harbar nawet, który w charakterze delegata wsi hryneńskiéj znajdował się tu już kilka razy, a dostatniejszym i zuchwalszym był od innych, z czapką w spuszczonéj ręce, z krokiem naprzód podanym i zmąconemi nieco oczyma, u samego progu jak wryty stanął. Krystyna w zamian, tym razem okazała śmiałość niespodziewaną. Nie sama tylko myśl o pieniężnych stratach lub zy-