skach przywiodła ją tutaj. W sercu jéj wrzało i płakało coś, co ją uczyniło ślepą na wspaniałości, którym podobnych nie widziała jednak nigdy. Od samego już progu wlepiła wzrok w stojącego przy biurku małego człowieczka i prędko, ciężko, ze stukiem grubych podeszew przeszedłszy pokój, wprost na ziemię przed nim padła i kolana jego obu ramionami objęła. Kaprowski cofnął się nieco i wydzierając jéj ręce, które ona pochwyciła i pocałunkami okrywała, zniecierpliwionym głosem burknął:
— No, no, nie trzeba... nie trzeba... mów czego chcesz!
Mówił to głosem zniecierpliwionym, ale twarz jego wzburzona i zbladła po rozmowie z Bahrewiczem, trysnęła teraz zadowoleniem. Był on z tych, którzy lubią bliźnich u stóp swoich widziéć. Zadowolenie to przecież zmniejszyło się przez to, że zupełnie prawie nie wiedział, czego ta baba chcieć może. Mętnie bardzo przypominał sobie: jakiś syn słabego zdrowia, żołnierz podobno, czy coś takiego? Ale może to nie ta z synem żołnierzem, lecz wcale inna... Marszcząc brwi powtórzył:
— Czego chcesz? Mów prędko.
Wyprostowawszy się i ręce u piersi splotłszy, prędko zaczęła mówić:
— Ja, panie jaśnie wielmożny, o mego Pilipka... Ze świtem dziś do miasta przyszła i najpierwéj chciała z synkiem zobaczyć się... Ale potém zlękłam się, że
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.