Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.

nety srebrne i miedziane i pogniecione papierowe ruble, które po chwili, z głuchém dzwonieniem, zsuwając się na dno szuflady, wydały dźwięk donośny i niesforny, niby ostatni akord wyśpiewanéj przez się elegii. Ale Kaprowski, jakkolwiek wiedział o tém, że wyraz rococo oznaczał sposób, w jaki wznoszono różne budynki, na poematach rzeczy nieożywionych nie znał się wcale. Przed jego wzrokiem przesunęła się ruda broda, oczekującego na procenty lichwiarza, a w uszach zadźwięczał syreni głosik, na cukierniowéj estradzie wyśpiewujący czarowne: miau! miau! miau! Wargi jego drgnęły uśmiechem wpół ironicznym, wpół zadowolonym, uczuł się znowu za kolana objętym.
— Czegoż chcesz jeszcze? — dość łagodnie zapytał.
— Panie jaśnie wielmożny! to już te rewizory, znaczy, nic nie zrobią?
— Nic, nic, nie zrobią, bądź spokojną i wracaj do domu...
— Panie najmiłościwszy! — zawołała — niech panu Pan Bóg Wszechmogący wynagrodzi... już ja więcéj dokuczać panu nie będę... pójdę tylko z synkiem zobaczyć się, taj do chaty...
Radość twarz jéj rozpromieniła, ale Kaprowski nagle zląkł się czegoś.
— Masz dyable tabakę...
Rzucił się niecierpliwie i ostro rzekł: