Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ani waż się, moja kochana, ani waż się... do syna iść... zobaczyć go teraz nie możesz...
Czy co z twarzy jego wyczytała? czy ten obrazek z dziecięcą główką, na który co chwila podnosiła oczy, po sercu jéj grał, ale znowu rzuciła się ku białym, małym rękom, które ją odpychać usiłowały.
— Panie najjaśniejszy! — zawołała — pozwólcie mnie ditie moje zobaczyć... pozwólcie mnie jego zobaczyć choć na minutkę, na minuteczkę, choć żeby ja raz na niego spojrzała...
W ruchach jéj, w wyrazie oczu, w całéj grze rysów był taki gwałt pragnienia i prośby, że Kaprowski zmieszał się trochę.
— Masz dyable tabakę...
— Pozwólcie panoczku, pozwólcie, oj, pozwólcie choć na minuteczkę, żeby ja jego tylko zobaczyła, że on tu jest i żyw... oj! pozwólcie.
Teraz już upadła mu do nóg i nietylko obejmowała, ale i całowała jego kolana, nie płacząc jednak, tylko gorejąc cała tym gwałtem uczuć, który włosy siwiejące nad czołém jéj rozrzucił, twarz i oczy rozpłomienił i całą ją przyoblekł tragiczną pięknością. Zadarty nos Kaprowskiego stracił coś ze swéj zuchwałości; gąbkowate policzki przez parę razy drgnęły. Zrozumiał jednak potrzebę zimnéj krwi i stanowczości. Stanowczym tonem rzekł:
— Moja kochana! zobaczyć teraz syna swego nie możesz... uchodzi on za chorego i jest w takiém miej-