mijając się w progu z popychanym przez faktora barczystym, wysokim, zwój papierów trzymającym w ręku szlachcicem zagrodowym, Krystyna znajdowała się już za miastem. O parę staj od ostatnich domowstw miejskich, aby dostać się na drogę, którą iść miała, przejść jéj trzeba było wązkim szlakiem, na którym leżały rzędy szyn żelaznych. Rogatka strzegąca drogi, którą przebiegały pociągi, zamkniętą była. Za kilka minut przechodzić miał tędy jeden z pociągów. Stróż ujrzawszy kobietę, szybko ku rogatce nadchodzącą, zawołał:
— Nie wolno!
O kilkanaście kroków od spuszczonego drzewca rogatki stanęła. Drobna ta przeciwność nie zrobiła jéj żadnéj przykrości. Poczekać, to i poczekać. Na zżółkłéj i wydeptanéj trawie stanęła i rozwiązawszy szmatkę płótna, którą w ręku niosła, wyjęła z niéj sporą kromkę czarnego chleba, którą szczyptą soli posypała i jeść zaczęła. Od wczorajszéj wieczerzy nic w ustach nie miała... Jadła więc i rozglądała się dokoła. Niedaleko od miejsca, na którém stała, wznosiły się mury dworca kolei żelaznéj. Było to tak niedaleko, że dobrze rozeznać mogła czarne kominy prowadzonych w różne strony lokomotyw, buchające z nich kłębu dymu i mnóztwo ludzi stojących i ruszających się na długiéj, wązkiéj, brukowanéj platformie. Wrzały tam i rozchodziły się daleko szumy, świsty, gwary, krzyki. Dla wiejskiéj kobiety był to
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/211
Ta strona została uwierzytelniona.