Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.

widok tak niezwykły, że zapatrzyła się na niego szeroko otwartemi oczyma. Wyraźnie tu od dworca dochodzące odgłosy odurzały i ogłuszały ją nieco, przez co twarz jéj nabierała wyrazu zaciekawionéj głupowatości, zwiększonéj tém, że patrząc i słuchając, jeść nie przestawała. Owszem zgłodniałą będąc, pożerała raczéj niż jadła twardą kromkę chleba. W tém, tuż za nią, męzki głos jakiś zapytał stojącego u rogatki stróża.
— Co to znaczy? W téj porze pociągi nigdy nie przechodzą. Jakiż to będzie pociąg?
Stróż odpowiedział jednym tylko wyrazem.
— Żołnierski.
Na dźwięk tego wyrazu, mętne i w mury dworca wlepione oczy Krystyny zamigotały, a ręka jéj, trzymająca połowę jeszcze kromki, od ust usunęła się ku piersi. Obejrzała się na rozmawiających. Pan jakiś w czarnym tużurku, z paltotem zarzuconym na ramię, patrzał na złoty zegarek, a stróż uchylając nieco czapki, w kształcie informacyi, dodał jeszcze:
Nowobrańców gdzieściś powiozą...
Po ciemnéj, zwiędłéj twarzy kobiety, trzymającéj u piersi czarną kromkę chleba, przebiegły płomienie. W tém, na platformie dworca wybuchnął gwar ogromny i wązki ten brukowany pas ziemi pokrył się gęstém mrowiskiem ludzi. Nad ogromnym gwarem buchającym z tego mrowiska, unosiły się krótkie i donośne słowa wojskowéj komendy. Zarazem komin