krzykami bólu... Zaszumiało, zatentniało, zaśpiewało i — przeleciało. W oddali tylko, na zawrocie szyn, sunął jeszcze olbrzymi wóz czarny i wlokły się w powietrzu rzedniejące szmaty dymu...
Niedojedzona kromka chleba leżała na zżółkłéj trawie, u wrytych, zda się w ziemię stóp znieruchomiałéj kobiety. Twarz jéj stanęła w ogniu, a zmarszczki drgały na niéj, jak struny gwałtownie targnięte. Ruch powietrza zmąconego przelatującemi wozami, rozwiewał jéj nad czołem pasma siwiejących włosów i załamały się opuszczone ręce. Czegoż tak stała płonąc na twarzy, a drżąc w sobie jak listek osiki? Wszak wiedziała dobrze, że pomiędzy odjeżdżającymi Pilipka jéj nie było! Nie to! Żelazne jakieś kleszcze ścisnęły jéj serce i zdjęła ją taka żałość, że była-by z rykiem płaczu na zżółkłą ziemię upadła, gdyby stuk otwierającéj się rogatki przytomności jéj nie powrócił. Na stróża otwierającego rogatkę spójrzała takiemi oczyma, jakby budziła się ze snu. Śniło się jéj niby, że w jednym z tych czarnych wozów Pilipek na skraj świata odjeżdżał, że nawet w tłumie twarzy wytłaczających się przez okienka, dostrzegła jego twarz bladą, smutną, mizerną. Śniło się jéj tak niby, a teraz obudziła się i przypomniała sobie, że Pilipek wyratowany, że go pan hadwokat gdzieściś przed rewizorami schował, że skoro sołdaci już pojechali, a on z nimi nie pojechał, znaczy, już został i wcale nie pojedzie. Na ziemi usiadła, trzewiki z nóg zdjęła,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.