Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

téj i zatłuszczonéj książki do nabożeństwa wyjął ogromne okulary, a umieściwszy je na długim, spiczastym nosie, przy oknie siadł i siny, zgnieciony, poplamiony papier rozwinął. Ulanka, drewniany stołek fartuchem otarłszy, przysunęła go ku Krystynie i zwyczajem dziewcząt wiejskich, starszą od siebie kobietę tytułem ciotki obdarzając, grzecznie zaprosiła.
— Siadajcie, ciotko.
Potém u pieca na ziemi przysiadła i na jasnowłosego parobka z ukosa zerkała. Ale ani Krystyna, ani syn jéj na przysadzistą, czerwoną dziewkę nie zwrócili żadnéj uwagi. Oboje utonęli oczyma w twarzy Mikołaja, i ta tylko pomiędzy nimi zachodziła różnica, że parobczak dość żywo zaciekawiony, zupełnie prawie był spokojnym, a kobieta dyszała prędko i ciężko, w źrenicach mając trwożne błyski i namiętne ognie. Mikołaj sztywną i cienką postać w tył nieco podał i kawałek sinego papieru w wyprężonych ramionach zdala od twarzy trzymając, bardzo powoli, z wielką trudnością czytać zaczął:
„Przez Jakóba Szyłkę, tego, co to jego chata przy Hrabarowéj stoi, posyłam wam, mameńko, to pisanie, a jeżeli nie przyjdziecie do mnie, jak tylko przeczytacie, to już i nigdy mnie na tym świecie nie zobaczycie. Wczoraj do naszego komandira przyszło predpisanie, żeby wszyscy nowobrańcy wyjeżdżali tam, gdzie im przykazano. Oj, dalekoż, dalekoż im być przykazano! Już nas tut nikoli ani oko nie zobaczy,