Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

ani ucho nie posłyszy. Nie wszyscy my odrazu pojedziem. Rotam wyjeżdżać prykazano, a ta rota, do któréj ja czyślę się, piérwsza wyjeżdża. Jutro ja, mameńko, jutro ja na skraj świata już pojadę...”
Tu w izbie rozległ się i zająkliwe czytanie Mikołaja zagłuszył krzyk straszny. Lecz z czyjéj-że wyszedł on piersi? Niktby nie przypuścił, że wydała go Krystyna, tak stała wciąż prosto i sztywnie, jakby w ziemię wrosła, jakby wszystko życie z niéj uciekło. Tylko policzki, wprzódy czerwone od płomieni rumieńców, stały się bardzo żółte i drgały, drgały tak, że aż zęby uderzać o siebie i dzwonić zaczęły. Ulanka nic prawie nie rozumiejąc, o co szło, zerwała się jednak z ziemi i stanęła, plecami do pieca przyparta, a Antosiek zlekka matkę łokciem trącił i szypiącym szeptem wymówił:
— Cicho, mamo, cicho!
Mikołaj czytał daléj:
„Gadają ludzie, żebym ja nie smucił się, bo jadą inni na skraj świata i wracają. Ale nie mnie już jeździć i wracać się na tym świecie. W żywocie żadnéj siły nie czuję i hrudzi bolą a bolą. W łazarecie miesiąc przebyłem i lepiéj mnie stało, ale teraz od wielkiego smutku znów gorzéj. Jeżeli chcecie mnie, mameńko, jeszcze jeden razik na tym świecie widziéć, przyjdźcie do miasta, jak tylko pismo to przeczytacie. Niech ja jeszcze razik na twoję główkę popatrzę. I przynieście mnie z tych pieniędzy, któreście dla