Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.

kilka choćby minut o nędzach żywota pamięć tracić? I nie płakała także. Ręce od głowy oderwawszy, ramiona na glinianéj podłodze rozpostarła i tak całą sobą do niéj przylgnęła, jakby jedyną jéj w téj chwili żądzą było wgrzebać się w ziemię i schować się pod nią. Przytém z ust jéj wychodził jeden tylko, nieustannie powtarzający się wyraz:
— O, Jezu! Jezu! Jezu! Jezuż mój, Jezu!
Jeden ten nieustannie, nieustannie powtarzany wyraz, rozległ się po izbie gamą najrozmaitszych tonów, od przeraźliwego krzyku rozpaczy, do skargi tak cichéj, jak gdyby wychodziła z konającéj piersi. Z tém obejmowaniem ziemi i rzutami ciała, dążącemi jakby do wgrzebania się w ziemię, z tém nieustanném powtarzaniem na różne tony jednego wyrazu, z roztarganemi włosami i suchemi, rozpłomienionemi oczyma, miała w téj chwili pozór waryatki. Nie zwaryowała jednak, o nie! Owszem, wybornie zrozumiała wszystko. Zrozumiała, że nie uratowała synka i że Pilipek pojechał już w te dalekie kraje, o których tyle okropnych rzeczy opowiadał Mikołaj...
— Jezu! Jezu! Jezuż mój, Jezu!
Pojechał dziś właśnie, wtedy, kiedy ona w mieście była i nie pozwolili jéj pójść do niego i jeszcze razik jeden na niego spojrzéć... Pojechał temi wozami, które tuż, tuż przed nią przeleciały, a ona nie wiedziała, że on tam był, i kiedy twarz jego mignęła jéj w oczach, w wielkiéj gromadzie innych twa-