Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/229

Ta strona została uwierzytelniona.

rzy, ona myślała, że tak przywidziało się, przyśniło się niby... A on tam był... w tych czarnych wozach...
— Jezu! Jezu! Jezuż mój, Jezu!
Napisał do niéj: „mameńko! ratujcie! przyjdźcie do mnie na pożegnanie!” a ona nie przyszła... tak, jakby nie lubiła jego i nie żałowała; ani pożegnać się z nim, ani macierzyńską ręką pobłogosławić go nie przyszła... Była o kilka kroków od dziecka swego najmilszego i nie objęła go i nie zobaczyła...
— O, Jezu!
Mikołaj siedział pod oknem, milczał i tylko wązkie usta jego otworzyły się nieco i zaczerwienił się mocniéj koniec długiego nosa. Ulanka sama nie wiedząc dlaczego, pod piecem szlochać zaczęła, a Antosiek, nad rozpostartą na ziemi matką stał sztywny, jak drąg, i monotonnym, do płaczu nastrojonym głosem, powtarzał:
Hodzi, mamo, hodzi, hodzi, hodzi już, hodzi!
Łzy kręciły się mu w oczach. On także żałował snadź brata, więcéj jeszcze matki, i pocieszał ją, jak umiał.
Hodzi, mameńko, hodzi, hodzi!
Ale Krystyna głośniéj jeszcze, niż wprzódy, straszniéj, przeciągléj krzyknęła:
— Jezu!
Zarazem przednia część jéj ciała podniosła się z ziemi. W klęczącéj postawie ramiona w górę wy-