Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

prężyła i klasnąwszy w dłonie, że aż się po izbie rozległo, ręce załamała. Przypomniała się jéj teraz jeszcze jedna rzecz straszna.
— A już wszystkie, wszyściuteńkie hrosze im oddała... co ja jemu teraz poszlę, żeby on miał czém żywot swój posilić?... zkąd ja jemu pięć rubli wezmę... a u mnie już hroszyka niéma... ani jednego hroszyka... dla niego niéma... O, Jezuż mój! co ja zrobiła! Żebym ja wprzódy była pod ziemię poszła... żeby mnie wprzódy nogi odjęło, nim ja te hrosze oddała... Oj! Pilipku mój, kwiatku ty mój, słoneczko ty moje bladzieńkie, niéma już u mnie nic do posyłania tobie...
Teraz dopiéro ryknęła płaczem, i Antosiek rozpłakał się także. Pochylił się ku klęczącéj wciąż matce i za ramię targać ją zaczął:
Hodi, mamo — szeptał — hodi! nie desperujcie tak! Weźcie już z moich pieniędzy pięć rublow i Pilipku poszlijcie! Cóż już robić! Już ja jemu tych pięciu rublow nie pożałuję. Czujecie, mamo, co ja mówię? nu, czujecie?
Słyszała. I czuła, że tu już przyszła na nią rzecz najstraszniejsza. Podniosła na syna utopione we łzach oczy, twarz jéj wykrzywiała się spazmami boleści i trwogi. Splecione ręce nad głową znowu wyciągając, zdławionym głosem wyszeptała:
— Synku! oj! synku! nie hniewaj sia, ja i te hrosze... te, co dla ciebie były... oddała!