cicho kołysały się pod powiewem wietrzyka, który ledwie śmiał oddychać w uroczystą ciszę nadchodzącego wieczoru. Konie zwolniły biegu, kareta wjechała na wysoką piasczystą górę, ze szczytu której widać było w oddali rysujące się gruppami szarych domów miejsce do którego powóz zdążał, i poza którem wyglądał płynący Niemen, jak błękitna, szeroka wstęga.
Jedna z szyb karety, zasuniętych dla niewpuszczania w głąb’ kurzu podnoszącego się niekiedy kłębami, zwolna się osunęła — i przez okno powozu wyjrzała otoczona czarnemi warkoczami twarz kobiety; dwoje ciemnych i myślących jej oczu pobiegło w przestrzeń, i spoczęło na dalekim krańcu widnokręgu. W głębi powozu siedział młody mężczyzna. Na twarzy jego nie było wyrazu znudzenia, towarzyszącego zwykle podróżującym po długich i trudnych drogach; owszem, jaśniała ona światłem, które płynąc z myślącej głębi człowieka, rozświeca jego oblicze w najbardziej nawet jałowych i na pozór obranych zupełnie z interesu chwilach jego życia. Po niejakim czasie kobieta odwróciła spojrzenie od roztaczającego się przed jej okiem obrazu, i zwracając się do towarzysza podróży rzekła.
— Wiedz Henryku, że im dłużej jadę z tobą, tem mniej żałuję żem ci się dała namówić do opuszczenia mego cichego zakątka i zwiedzenia tej okolicy. Natura wszędzie jest piękna, a widok rozlicznych jej
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.