Nieco oddalony od najgwarniejszego w D*** miejsca, otoczony ogródkiem pełnym wonnych krzewów i barwnych kwiatów, nie wielki ale i niezbyt mały, z jasnemi oknami i gankiem na czterech słupach wspartym, stał dom w którym mieszkała pani marszałkowa Z. przybyła z dwiema wnuczkami. Jeżeli kiedy istniały w świecie dwie istoty stanowiące sprzeczność w każdym, najlżejszym odcieniu zewnętrznej i wewnętrznej strony — to niezawodnie takiemi były hrabina i pani Z. Obie jednego wieku, jednako wysoko urodzone i majętne, różniły się od siebie jak arlekinada od powagi, pozorna dystynkcja salonowa od istotnej godności płynącej z wyższego nastroju ducha — jak chrześcijańska dobroć od miodowych uśmieszków zalotności, — jak mądrość i spokój poważny od głupoty i wykrzywiania się płaskiej natury. Zawsze czarno ubrana, w białym czepeczku,