też i ja w zupełności je dzielę i cieszę się bardzo, iż zdanie moje zgadza się z sądem pani.
W tej chwili marszałkowa z lekką niespokojnością spojrzała w okno.
— Doktorze, rzekła, pójdźmy do ogrodu, aby wywołać ztamtąd moje dziewczątka. Wandzia zanadto dziś chodzi, a to może źle na nią wpłynąć — nieprawdaż?
— Właśnie w tej chwili chciałem pani tę samą
zrobić uwagę — odrzekł doktór.
— Jakże się ma panna Wanda? zapytał p. Stefan.
— Nie lepiej i nie gorzej, odpowiedziała pani Z. Chodzi, biega nawet, mówi i śmieje się — bo słodkieto z natury dziecię, i fizyczna słabość nawet nie wlewa najmniejszej goryczy do jej usposobień. Ale zawsze ta sama niepokojąca bladość twarzy, ten sam kaszel i ból piersi. Ciężkieto zmartwienie zesłał mi los, tę chorobę tego dziewczęcia — dodała ze smutkiem.
— Można się spodziewać, że młodość zwycięży chorobę — pocieszała Regina.
— Mam też tę nadzieję, odrzekła pani Z. acz śmiertelna zdejmuje mię obawa, ile razy myślę że matka jej a moja biedna córka, zgasła młodo podobnąż zabita słabością.
Łza błysnęła w oczach staruszki, a doktór którego twarz przy rozmowie tej zasępiła się także — rzekł pospiesznie.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.