kienki wionęły w szybkim biegu i przez drzwi ogrodowe wbiegły do pokoju dwie młodziuchne dziewczynki — a po za niemi, ukazał się stojący we drzwiach i uśmiechnięty, z ogromną ponsową różą w ręku, Henryk Tarnowski.
— Babciu, babciu droga, wołała jedna z panienek smukła i bardzo blada, z główką ozłoconą wijącemi się w pierścienie jasnemi jak len włosami — muszę się poskarżyć na pana Henryka! Zerwał najpiękniejszą moją ponsową różę?
Mówiąc to przyklękła przed babką i przytuliła główkę do jej kolan.
— Choć to niegrzecznie, ozwał się stojący we drzwiach p. Tarnowski — ale zmuszony jestem zaprzeczyć pannie Wandzie — bo sama zerwała tę różę, a jam ją tylko przemocą odebrał z jej rączek.
— Tak — zawołała dziewczyna podnosząc na młodego człowieka duże, błękitne jak niebo oczy — zapewne, zerwałam ją sama, ale dla tego żem widziała iż pan miałeś zamiar to samo uczynić — a zamiar i czyn, to wszystko jedno, — nieprawdaż babciu?
— Wprawdzie nie zupełnie to wszystko jedno, z uśmiechem rzekła pani Z. przesuwając dłoń po jasnych kędziorach wnuczki; ale bądź co bądź pogódźcie się państwo, bo szkoda niewielka się stała. W miejsce tej, wykwitną inne róże.
Zaledwie domówiła tych słów, gwałtowny kaszel rozdarł pierś dziewczęcia; ukryła twarz na kolanach
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.