— Czy uważa pani, rzekł, jak towarzystwo dzisiejsze jest w szczególny sposób mięszane?
— Dla czego? spytała w roztargnieniu.
— Kogóż tu dziś niema? inżynier, doktór i jakiś szlachetka.
Pani Izabella nie słuchała słów hrabiego; oczy i uwaga jej były gdzieindziej.
— Czem pani tak roztargniona dzisiaj? szepnął znowu hrabia August. Niesłyszy pani nawet co mówię. Dawniej inaczej bywało, dodał jeszcze ciszej.
— Dajże mi pokój hrabio, z twemi wspomnieniami przeszłości — odpowiedziała niecierpliwie, i przechodząc obok Henryka rzekła.
— Vôtre bras, monsieur Tarnowski; mam ochotę przejść się po ogrodzie — tu tak gorąco!...
Podał jej ramię Henryk i oboje zniknęli z salonu.
Noc była cicha, pogodna, pełna księżycowych promieni, gorących powiewów. Piękna i młoda para przeszła w milczeniu obok kwiatowych klombów. Pani Izabella jedną ręką podnosiła z wdziękiem suknię chroniąc ją od rosy, a drugą, drżącą z lekka, złożyła na ramieniu towarzysza. Henryk nie patrzył na nią; czuł tylko blisko twarzy swojej gorący jej oddech połączony z tchnieniem letniej nocy, i widział jej rękę śnieżną, błyskającą pod promieniami księżyca. Szli powoli i milcząc — i weszli do cienistej alei. Przez gęste zwoje liści przemykały się gdzieniegdzie blade promyki, i słały im pod stopy sieć srebrnych nitek.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.