le w których woda potężnie pociąga człowieka do siebie, a dno jej uśmiecha się do niego spokojem?
— Tak, odrzekła Regina; gdzieś w pewnej stronie świata jest jezioro szerokie, pod ścianami pięknego pałacu lśniące, a którego fale wołały mię nieraz ku sobie.
— Mężny człowiek nie usłucha wołania tego, powoli wyrzekł p. Stefan; niemniej jednak w chwilach takich, w nim i koło niego wszystko łamie się i upada.
Gdy to mówił, dopływali do brzegu, przy którym skończyć się miała przejażdżka. Regina dojrzała na ustach Stefana bardzo gorzki uśmiech, a oczy jego dziwnie i ciągle w jeden punkt patrzyły.
Nie zrozumiała tego szczególnego wyrazu jego twarzy, bo nie spostrzegła, że tym punktem przykuwającym jego wzrok była jej ślubna obrączka.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Po spokojnej i gładkiej przestrzeni wód nie tylko łodzie płynąć mogą — płyną po niej niekiedy i uczucia, namiętności w różnej postaci, choćby jako rzucone falom kwiaty.
Gałązka jaźminu pani Izabelli, wyrzucona na wodę przez Henryka, płynęła sobie zwolna, biała, woniejąca i wodą skąpana. Gdy łódź wioząca wesołe towarzystwo zwróciła się, aby raz przebytą przestrzeń wodną po raz drugi przepłynąć, spotkała się z gałąz-