ką jaźminu i spotkały ją także oczy dawnej jej właścicielki.
Gwarno i wesoło było na łodzi wiozącej liczne towarzystwo. Pani Izabella otrząsnąwszy się nieco z przykrego wrażenia jakie wywarł na nią widok Henryka płynącego z Wandą, ożywiła się także i siedząc na brzegu łodzi śmiała się i rozmawiała wesoło. Nagle wzrok jej zatrzymał się na gałązce, która jakby nadstawiając się powiewom wietrzyka dla szybszej podróży ku nieznanemu celowi, rozpostarłszy zielone listki i białe kwiatki, płynęła spokojnie ku piękności która ją od rodzinnej oddzieliła gałązki i uczyniła ją posłem gorejącej swej głowy. Spostrzegłszy kwiat, zrozumiała odpowiedź na swe poselstwo i umilkła.
— Więc on niechce ani na chwilę mego kwiatka, więc to pogarda! — oto co zadrgało w jej głowie, a rumieniec upokorzenia zalał piękną jej twarz.
— Messieurs! ozwała się do obecnych — kto z panów będzie tak grzeczny i poda mi ten płynący kwiat?
Skierowano łódź we wskazaną stronę i rozpoczęły się gimnastyczne ćwiczenia. Mimo swej tuszy p. Frycio zgrabniej się sprawił jak inni; laseczką przyciągnął kwiat ku łodzi, pochwycił ręką i otrząsnąwszy go z wody, ze zwyczajnym sobie wdziękiem podał pani Izabelli.
Kobieta zaciśniętemi usty wymówiła suche: merci; wzięła gałązkę i siedziała w milczeniu. Daremnie
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/184
Ta strona została uwierzytelniona.