Nazajutrz dzień był zimny, chmurny i dżdżysty. W saloniku Reginy palił się na kominku ogień, a ona owinięta szalem, spokojna i zadumana siedziała przed kominkiem i patrzyła w czerwonawe płomyki. Twarz jej była pogodna — po ustach przebiegał niekiedy słodki uśmiech. Patrzyła w ogień i widziała w nim pewno piękne, z własnych myśli odbite obrazy.
Kiedy płomyki kołysząc się lekko, zbliżały się do siebie widziała może jak dwoje ludzi wiedzionych ręką losu postępują ku sobie zwolna zrazu, a potem coraz bliżej — coraz prędzej zchodzą się na drodze życia.
A gdy płomyki łączyły się z sobą, tworząc jedno gorące i jasne światło, widziała wówczas jak się dusze tych dwojga ludzi zlewają w jedną miłość, w jedną myśl.
Zakryła ręką oczy, słuchała cichego szmeru ognia, i w tym szmerze słyszała może głos człowieka, który jej wczoraj głęboką i gorącą przyjaźń przyrzekał. Wsłuchując się w ten głos czekała może, może pragnęła aby on wymówił wyraz, który brzmiał w głębi własnej jej myśli.
Marzyła kobieta — i uśmiechała się do swoich nadziei.
Otworzyły się drzwi i wszedł Henryk zmoczony deszczem i chmurny jakiś.
— Deszcz cię spotkał, Henryku — łagodnie rzekła Regina.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/193
Ta strona została uwierzytelniona.