i brat jej coraz chmurniejsze miał czoło, bo doktór coraz gorzej wróżył o zdrowiu Wandy i stanowczo zalecił marszałkowej jak najprędszy wyjazd z D***.
— Żal mi serdecznie rozstawać się z wami, mówiła pani Z. w przeddzień swojego wyjazdu do Reginy i jej brata.
Oprócz nich w salonie nie było nikogo; tylko na ustroni przy otwartem oknie siedziała Wandzia. Przed nią leżała książka otwarta, ale oczy dziewczęcia nie patrzyły na nią, a zadumane i smutne błądziły bezwiednie po ścieżkach ogródka, wnoszące się chwilami w górę, jakby śród cichej, wewnętrznej modlitwy.
— Na toż się ludzie schodzą, mówiła dalej dobra staruszka ujmując rękę Reginy — na toż się ludzie schodzą i zbliżają ku sobie sympatją serc, aby się rozstawać na zawsze może? Państwo mieszkacie daleko, ot i nie spotkamy się pewnie na tej ziemi.
— Co do mnie, odpowiedział Henryk, pewny jestem, że wkrótce ujrzę panią; bo jeśli mię pani nie odtrąci od swoich progów, wkrótce zamierzam być jej gościem.
— I zawsze będziesz pan w domu moim miłym i pożądanym gościem, odpowiedziała pani Z. podając rękę Tarnowskiemu.
Pochylił się młody człowiek z głębokiem wzruszeniem i złożył pocałunek na ręku zacnej kobiety; a nie wypuszczając tej ręki ze swej dłoni, rzekł nieco stłumionym i poważnym, ale stanowczym głosem.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.