blond włosy, a blada i ściągła twarz wzniesiona w górę patrzyła na gwiazdy. Był to pan Janusz, który trzecią najwęższą, najciemniejszą, najpoetyczniejszą ścieżką dążył też ku balkonowi pani Różyńskiej. O czem on idąc myślał? — chyba ten zdoła odpowiedzieć, który potrafi pochwycić mgłę i zamienić ją w ciało stałe.
Zeszli się i stanęli przeciw siebie. Hrabia August zsunął swoje olimpijskie brwi; pan Wiewiórski z niesmakiem uderzył językiem o podniebienie; pan Janusz westchnął — a każdy z osobna pomyślał: poco oni tu przyszli?
I rzeczywiście, poco oni tam wszyscy przyszli? Już to nie oświadczać się — bo i pora była spóźniona, i trzeba było na to niemałego przygotowania. Ludzie których oświadczyny nie płyną z serca, ale z próżności lub pustej kieszeni, muszą uczyć się formuły wypowiedzenia swoich uczuć, jak studenci lekcji do pana professora.
Więc poco oni przyszli? Oto każdy z nich spodziewał się ujrzeć panią Różyńską na balkonie, przemówić do niej, może posłyszeć (jeśli będzie sam jeden) uprzejme słówko, — a może nawet (zawsze jeśli będzie sam jeden) zostać zaproszonym na balkon. W licznej kompanji rzecz wydała się im niemożliwą.
Spojrzeli przecież w górę, i ujrzeli wspartą o balustradę balkonu kobietę.
— Je vous salue, madame! wyrzekł głośno hrabia August.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/218
Ta strona została uwierzytelniona.