pywał powietrze w strudzone piersi; otyły trochę pan Michał zasapał się strasznie i ocierał pot z czoła. Jeden pan Stefan zdawał się nie zmęczony; stał spokojny i z uśmiechem spoglądał na swych kolegów.
— Coś ty za człowiek, Stefanie, sapiąc zawołał pan Michał — z kamienia czy z żelaza? Ani znać na nim tego przeklętego parowu! dodał obracając się do innych.
— Pobieraliśmy edukację w Alpach, z uśmiechem odpowiedział Rawicki.
— Ba! w Alpach! — i ja tam bywałem, alem się już od tej pory podstarzał.
— En avant, frères! — zaintonował pan Karol wytchnąwszy już dostatecznie. I wszyscy zaczęli wstępować na górę po żwirowanych ścieżkach ogrodu.
— A gdzież jest syn Germanji? zawołał pan Klemens spostrzegając nieobecność kolegi.
— Pozostał pewnie w parowie, słucha szmeru strumyka, i łzy roni nad losem Wertera — rzekł śmiejąc się pan Michał.
— Musiał iść wygodniejszą drogą. Niemcy lubią zawsze kroić na pewniaka, powoli ale tem bezpieczniej się dorabiać, rzekł pan Stefan; — a wreszcie nie był podobno w Alpach jak my panie Michale.
— Ale zato śpiewa o kraju „gdzie pomarańcze kwitną,“ rzekł Klemens.
— I gdzie kartofle się rodzą! zaśmiał się, przerywając sobie swój śpiew Karol.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/239
Ta strona została uwierzytelniona.