czącą a głęboką, wpatrzył się w posępną grę nocnych cieniów.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Tej samej nocy na drodze między D*** a N*** turkotał wózek zaprzężony rosłym, powozowym snać koniem. Na wózku, niedbale jedną ręką trzymając lejce, z twarzą zwróconą do pogodnego nieba, wpółleżał młody chłopak w kozackiem ubraniu. Po obu stronach drogi szumiał las rzadki i smukły, a nad drzewami śród szafirowego sklepienia błyszczały myryady gwiazd.
Od strony jadącego wózka, po drodze i lesie rozlegało się echo hulaszczej piosenki.
Czarne oczy śpiewającego chłopaka błyszczały wśród cienia, a echo leśne daleko roznosiło turkot wózka i odgłos piosenki.
Dziwne się czasem rzeczy dzieją na świecie! Któżby się domyślił, że między tym jadącym wśród nocy chłopakiem — a poważnym i uczonym inżynierem, z czołem na dłoniach wspartem — był związek tak ścisły, jak ścisłym jest związek człowieka z niosącym mu jego przeznaczenie losem?