i pięknej pannie. Zobaczysz jak się będziesz dobrze bawiła na balu — tembardziej że...
— Dokończże Malwinko prosiłam zaciekawiona — tembardziej że co? — Tembardziej, mówiła figlarnie, że... że będzie ktoś miły bardzo na tym balu.
— Któż to taki? spytałam.
Kilka chwil Malwina drażniła moją ciekawość, aż w końcu rzekła.
— Anielka W. dawno mi już o tym balu mówiła i zwierzyła mi się z tego że rodzice jej wydają go na przyjęcie bliskiego swego kuzyna Alfreda Różyńskiego, wracającego z długiej podróży.
— I cóż ci więcej mówiła Anielka? spytałam znowu.
— Mówiła mi jeszcze, że pan Alfred jest najpiękniejszym i najmilszym człowiekiem jakiego zna; a że bogaty bardzo — o tem już dawno słyszałam.
Zamyśliłam się znowu, i przed oczami rozmarzonej wyobraźni w rozmaitych postawach począł się przesuwać obraz pana Alfreda. Wyobraźnia marzyła, a serce coraz bardziej pragnęło życia ozłoconego miłością i młodzieńczem weselem — które dotąd sierota prawie i zawsze samotna, znałam tylko w snach i pragnieniu.
Malwina ciągle w podziwie nad moją piękną suknią, zapytywała mnie czemu się tak mało nią zajmuję? Ale myśl moja zbłąkana wprawdzie, rozmarzona, chaotycznie splątana, nie rwała się jednak ku błyskotkom.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/268
Ta strona została uwierzytelniona.