nie przyjaciół razem wesoło bawić się i gwarzyć. A zawsze razem, a zawsze on naprzód!
Taką była idylla jaką sobie snułam pocichu, w najgłębszych tajniach ducha. A gdy Alfred przyjeżdżał, na krótko zawsze — nie opowiadałam mu jej, bo nigdy mię do tego nie wyzwał — ale patrząc na jego twarz i słuchając jego śpiewu, znowu ją sobie powtarzałam pocichu.
Czym spytała siebie kiedy rozważnie, zimno, o ile ten człowiek był zdolny do towarzyszenia mi na tej wymarzonej, czarownej drodze? Nigdy! Nigdy mi nie przyszła myśl wątpliwości. Milczenie jego samo miałam za głębokość myśli i uczuć; domyślałam się pod niem skarbów ukrytych — i krótkie a powszednie jego rozmowy uważałam jako zdawkową monetę, którą pokrywał owe skarby.
„Święć się, święć się wieku młody.
Śnie na kwiatach, śnie mój złoty!...
Tymczasem dzień uroczysty się zbliżał; brat mój wezwany na mój ślub, przybył. Nazajutrz po jego przyjeździe, z książką w ręku i zamyślona siedziałam w salonie; w przyległym pokoju brat mój rozmawiał z ciotką. Alfred, jak najczęściej się zdarzało, był nieobecny. Zatopiona we własnych myślach, posłyszałam jednak podniesiony nieco głos mego brata.
— Ależ ciociu kochana, mówił on, Regina jest dziecko jeszcze; po co się śpieszyć! po co oddawać ją człowiekowi, który ją uszczęśliwić nie potrafi!