Dotąd obawiałam się zwykle koni; ale wierzchowce mojego męża były w istocie tak piękne, że z przyjemnością zaczęłam się im przypatrywać. A gdy Alfred wsiadł na jednego z nich i objechał w koło dziedziniec, nie mogłam się wstrzymać od nowego podziwiania jego pięknej postaci; prosta, silna i jakby zrosła z koniem na którym siedział, rysowała się na tle obłoków.
— Naucz mię jeździć konno, Alfredzie! zawołałam gdy zsiadłszy z konia stanął przy mnie.
Wnet przyprowadzono małą, czarną klacz półarabskiej krwi, i zaczęła się lekcja konnej jazdy. Po godzinie dość już zręcznie i bez pomocy koniuszego objechałam dziedziniec na wybornie ujeżdżonej Strzale, i zmęczona wróciłam do pałacu. Wróciłam — ale sama, bo Alfred pojechał obejrzeć swoje stada. Po południu wrócił i usnął w swoim pokoju; a gdy o zmroku zobaczyłam go znowu, rozmowa nam jakoś nie szła — i jak dnia poprzedniego poszłam sama dumać nad jeziorem. Alfred został wśród narad z leśnikiem, koniuszym i innymi tego rodzaju ludźmi.
Dalsze dnie popłynęły podobne zupełnie do pierwszego; zrana jeździłam konno z moim mężem — resztę czasu byłam sama. A gdyśmy się zeszli, mało mówiliśmy do siebie, a krótkie te posiedzenia najczęściej kończyły się tem, że Alfred ziewnął i poszedł spać do swego pokoju — a ja wybiegałam do ogrodu. Siadałam nad jeziorem; i albo bezmyślnie wpatrywa-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/298
Ta strona została uwierzytelniona.