li przechodziłam obok opuszczonej niedawno gruppy i usłyszałam półgłosem prowadzoną rozmowę dwóch kobiet, które siedziały odwrócone odemnie.
— Szkoda tej biednej pani Różyńskiej! — mówiła jedna z nich średniego wieku i łagodnej twarzy.
— Sama winna — odrzekła druga, znacznie starsza; alboż nie miała rozumu?
— Takie dziecko! szepnęła pierwsza.
— Zkąd zresztą wiesz że jest nieszczęśliwą; może ona go kocha.
— Być może, ale to niepotrwa długo — c’est donc un imbecyle — dodała prawie szeptem.
Tym razem dobrze już zrozumiałam i spojrzenie politowania jakiem orzucił mię młody człowiek, i rozmowę dwóch kobiet. Rumieniec upokorzenia i gniewu zajął mi twarz. Więc ludzie litują się nademną! więc widać ja sama nie znam jeszcze całego ogromu mego nieszczęścia! „C’est un imbecile!“ powiedziała kobieta o której wiedziałam że jest dobrą i że mię szczerze lubi; na pamięć mi przyszły słowa Henryka, i przez chwilę zdało mi się że od wstydu i żalu głowa mi pęknie. Ale było to jedno okamgnienie. Duma obudziła się we mnie nieznana dotąd, lecz harda i silna. Muszę pokazać im wszystkim, że nie jestem nieszczęśliwą — pomyślałam — nie chcę ich litości!...
I stałam się wesołą szaloną wesołością. Rozpoczęłam pierwsza grę jakąś — biegałam, śmiałam się, swawoliłam jak dziecię, prześcignęłam wszystkich
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/305
Ta strona została uwierzytelniona.