Widok tych białych i cichych ścian utulonych w gęstwinie drzew i krzewów, małemi ale jasnemi oknami patrzących na dolinę, jezioro i smukłą wieżę mego pałacu, uspokoił mię trochę. Zwolniłam bieg Strzały, podniosłam oczy ku srebrzystym obłokom i poczułam w nich łzę smutku ale i ulgi.
Jechałam zwolna, ciągle patrząc na cichy dworek; gdy zdala; na wiodącej doń kręto, śród traw biegnącej drożce, zobaczyłam dwoje ludzi. Z oddali dojrzałam tylko jasną suknię kobiety i rosłą mężczyzny postać; niemyśląc o tem co czynię, skierowałam konia na tę samę ścieżkę którą szli. Oni postępowali zwolna, ja zwolna jechałam — aż spotkaliśmy się nareszcie. Wtedy wyraźnie już zobaczyłam kobietę młodą, skromnie lecz ładnie ubraną, opartą na ramieniu także młodego, z ogorzałą twarzą mężczyzny. Orzuciłam ich wzrokiem i dziwnie sympatycznie uderzyły mię duże, szafirowe, wpatrzone we mnie oczy kobiety. Nigdy przedtem nie widziałam tych ludzi, nie znałam nawet ich nazwiska i niewiem czem — natchnieniem, sympatją, czy bezwiednym, nierozważnym jakimś ruchem wiedziona, pochyliłam głowę uprzejmym ukłonem. Dwoje ludzi oddali mi ukłon, i gdy minęłam ich, usłyszałam za sobą dźwięcznym, kobiecym głosem wymówiony wyraz: jaka piękna! Uśmiechnęłam się gorzko. Tak, pomyślałam — piękna jestem, ale cóż mi z tego? I znowu w zamyśleniu jechałam powoli, aż zobaczyłam przed sobą niską dre-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/322
Ta strona została uwierzytelniona.