Z nieopisaną przyjemnością patrzyłam na rodzinny obrazek tych trojga istot, rozwijający się na tle blado-zielonych ścian. Mężczyzna przedstawiał tam siłę, energję, rozum; kobieta była niby promieniem słodyczy, wesela i łagodnej, spokojnej myśli; dziecię wiązało tych dwoje ludzi ogniwem splecionem z uśmiechów i szczebiotań.
Wszystko cokolwiek kiedy przemarzyłam patrząc na biały dworek z głębi mego ogrodu, ujrzałam w rzeczywistości; i ujrzałam też na jawie takie szczęście, jakiego obrazy nieustannie mi przynosiły, odpychane ciągle i ciągle wracające, sny moje.
Gdy słońce zaszło, pan Adam zniknął z pokoju; przez okno ujrzałam go stojącego blisko ganku śród gruppy dworskich ludzi i włościan. Nie słyszałam dobrze tego co mówił, ale po giestach jego i giestach ludzi którzy go otaczali poznałam, iż dawał gospodarskie rozporządzenia, i przyjmował sprawozdanie z upłynionego dnia.
— Mąż mój, rzekła pani Klara, widząc że z zajęciem patrzę na rozmawiającą gruppę — pilnie zajmuje się gospodarstwem. Nie jesteśmy bogaci, pracujemy więc sami wiele; ale, dzięki jego rozumowi — dodała z nieopisanym uśmiechem, praca nietylko nie sprawia nam przykrości, ale owszem przynosi zadowolenie.
— Trudno jednak domyśleć się, odpowiedziałam patrząc na wdzięczne otoczenie i staranny strój pani Klary — abyś pani pracowała sama także.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/327
Ta strona została uwierzytelniona.