O zachodzie słońca drogą wiodącą około jeziora do ogrodu, biegła Klara Milecka, rumiana od zmęczenia, z uśmiechem na ustach, ze słomianym kapelusikiem w ręku, a z włosami rozwianemi w drobne pierścienie. Za nią czasem, czasem i przed nią, biegł Władyś z ogromnym bukietem zerwanych w koło jeziora konwalji i niezapominajek.
Wieczór cały dziwnie mile nam przeszedł. Pokazywałam Klarze mój dom, książki, obrazy, kwiaty, roboty; pierwszy raz miałam komu powierzać moje zamiary, opowiadać o moich zajęciach — pierwszy raz miałam z kim wspólnie się zachwycać sztuką i naturą, szukać u kogoś rady, gwarzyć serdecznie i otwarcie. Klara z przyjemnością zatrzymywała się przed obrazami, przeglądała książki, schylała się nad pięknemi kwiatami rosnącemi w klombach; wszakże nie spostrzegłam w niej ani podziwu, ani zazdrości, ani najmniejszego żalu, że tego wszystkiego nie posiada sama. Patrzyła na wszystko i o wszystkiem mówiła jak kobieta oświecona, która jeśli nie widziała wielu rzeczy to przecież słyszała i czytała o nich; i jak kobieta szczęśliwa, która posiadając skarby miłości i zgody rodzinnej, żadnych innych bogactw niepragnie. Po dwóch czy trzech godzinach pogadanki, kiedyśmy już obiegły razem dom i ogród, przejrzały książki roboty i obrazy — Klara wzięła moje ręce i zawołała wesoło.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/338
Ta strona została uwierzytelniona.